sobota, 29 listopada 2014

PIĘĆDZIESIĄT TWARZY GREYA - E. L. James


Na okładce czytamy: Młoda, niewinna studentka literatury Anastasia Steele jedzie w zastępstwie koleżanki przeprowadzić wywiad dla gazety studenckiej z rekinem biznesu, przystojnym i zamożnym Christianem Greyem. Mężczyzna od pierwszych sekund spotkania fascynuje ją i onieśmiela. W powietrzu wisi coś elektryzującego, czego dziewczyna nie potrafi nazwać, a może tylko się jej wydaje? Z prawdziwą ulgą kończy rozmowę i postanawia zapomnieć o intrygującym przystojniaku.
Planu nie udaje jej się zrealizować, bo Christian Grey zjawia się nazajutrz w sklepie, w którym Anastasia dorywczo pracuje. Przypadek? I do tego proponuje kolejne spotkanie.
W tym miejscu kończy się „disneyowskie” love story, choć młodziutka, niedoświadczona dziewczyna nie wie jeszcze, że Christian opętany jest potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych, dość niezwykłych warunkach… Czy dziewczyna podpisze tajemniczą umowę, której warunki napawają ją strachem i fascynacją? Jaki sekret skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?

Pierwsza myśl jaka nasunęła mi się po przeczytaniu „Pięćdziesięciu twarzy Greya” to wiele hałasu o nic.  Ani nie jestem zszokowana, ani zniesmaczona – romans jak każdy inny tylko, że z większą ilością seksu i „czerwonym pokojem bólu”.  Zastanawiam się co ta książka w sobie ma, bo  bije rekordy popularności. Określiłabym to słowem magnetyzm, bo nie można się od niej oderwać - czyta się ją wszędzie - na przystanku i w wannie - w każdej wolnej chwili. Najnormalniej wbija w fotel. Tyle byłoby o plusach.  Historia banalna – dwoje ludzi z dwóch różnych światów, przyciągają się na zasadzie przeciwieństw – on milioner, ona studentka, on lubiący perwersyjny seks, ona niedoświadczona. Typowy harlequin tylko, że z pieprzem. Pomysł więc autorka miała żaden. Idziemy dalej bohaterowie – on – młody,  bajecznie bogaty, szarmancki, opiekuńczy, wykształcony –  książę z bajki. Ona – głupiutka, naiwna, dziecinna, nieznająca własnej wartości – bohaterka koszmar. Greya można jeszcze tolerować.  Anastasii niestety nie – irytuje na każdej stronie, wielbicielka Tomasza Hardy’ego, a  dojrzalsze od niej  jest dziecko w przedszkolu,  na dźwięk słowa seks a to się rumieni, a to na pomoc wzywa św. Barnabę, do krwi ma zgryzioną dolną wargę, bo to wabik na Greya, nie wspominając już o dialogach naprzemiennie z wewnętrzną boginią albo podświadomością.  Na pierwszej stronie książki miałam ochotę już ją zabić.  Na bohaterów też autorka nie miała pomysłu są sztampowi, identyczni jak w innych romansach. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to słaba powieść, najgorsze jest jednak to, że tłumaczenie jest żenujące.  Nie wiem czy śmiać się czy płakać.  Dialogi głównej bohaterki z  podświadomością i wewnętrzną boginią  tragiczne. Gdy przeczytałam, że wewnętrzna bogini jęczy a to podrzuca pomponikami  śmiałam się dobrych kilkanaście minut.   Jednak najzabawniejsze było to, że Ana w chwilach uniesienia wzywa  św. Barnabę. Skąd tego świętego wzięła tłumaczka nie mam pojęcia.  W tym wypadku wolałabym czytać „Pięćdziesiąt twarzy Greya” w oryginale. Gdybym ja decydowała, to w tej formie nigdy nie puściłabym książki do druku.  Pominę drobne literówki i średnią okładkę.
Nie wiem co ta książka w sobie ma i nie rozumiem jej fenomenu i mimo, że jest ona słaba już połykam drugą część. Pod względem treściowym jest na naprawdę niskim poziomie, jednak nie potrafię się od niej oderwać. To tak jak z jedzeniem czekolady, chociaż wiem, że mi szkodzi zawsze zjadam do ostatniej kostki:-)
Myślę, że można tę powieść przeczytać, żeby wyrobić sobie swoją opinię.

Moja ocena: oceniam tylko wartość treściową czytasz na własną odpowiedzialność (2/6)

E.L. James
Pięćdziesiąt twarzy Greya
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2012
s. 606

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz